poniedziałek, 16 grudnia 2013

... przed niedzielą Gaudete... radość, ale czy dla wszystkich...


Sobota chłodny ranek. W tych miesiącach temperatura nocami spada do 15 stopni. W dzień jest ponad 30. przed 8 rano razem z Cipriano jedziemy do wiosek, które przed tygodniem były miejscem krwawej rzezi. Droga z kilkunastoma dziurawymi mostami przez busz.




Nasz cel to wioska Ngoutere, 45 km od Bocaranga. Na drodze pustki, nie widać śladów samochodów, ani motocykli. W przydrożnych wioskach nie ma nikogo. Czasami 1 lub 2 osoby, które wychodzą z traw jak już przejechaliśmy, parę kóz bezpańskich, kilka kur. Pusto, cisza, „spokój”. Jedzie z nami katechista z Gamanga ze swoją chorą żoną, która od tygodnia była w szpitaku w Bocaranga, i jeszcze 4 małych dzieci. Dojeżdżamy do ich wioski, ani żywego ducha. Tylko wiatr przechyla długie, suche trawy. Trąbimy, może ktoś jest blisko, może wyjdzie, ale to nic nie daje. Zostawiamy ich przy ich domu i kontynuujemy. Żona katechisty, młoda, ale wymęczona chorobą, kładzie się pod domem na ziemi, mąż idzie szukać swojej rodziny w buszu. Droga przez następne wioski, to tak  jakby w pewnym momencie zatrzymał się czas. Wszystko w bezruchu… Tak jak ludzie zostawili swoje domostwa przed tygodniem, uciekając przed zemstą Seleka, tak jest i dziś. Za naszym samochodem, tumany kurzu. Wreszcie, po 2 h dojeżdżamy. Ngoutere. Jedna z większych wiosek w tym sektorze. Ponad 3,5 tyś mieszkanców: Karres Banda, Gbaya, Mbororo, Arabowie. Chrześcijanie, katolicy, protestanci, muzułmanie, animiści. Kilka kaplic chrzescijańskich, meczet. Codziennie wielki targ. Niedaleko są kopalnie złota, a ludzie zaopatrują się właśnie tu w produkty pierwszej potrzeby. Dlatego od kilku lat wioska stała się wielkim targowiskiem. Od przybycia Seleka w kwietniu 2013, targowisko nieco się zmniejszyło, bo na barierach trzeba było więcej płacić. W sobotę 7 grudnia nad ranem Antibalaka (samoobrona z wiosek) napada na bazę Seleka zabijając 9 –ciu z nich. Sekela zabija 3 z samoobrony i reszta żołnierzy w popłochu jedzie do Bocaranga po nowe siły. Po kilku godzinach wracają, we wiosce nie ma już nikogo. Rozpoczyna się grabież tego, co pozostało w domach i sklepach i później klasyczne palenie. Na szczęście ludzie już dawno w buszu. Nie potrafię podać dokładnej liczby domów spalonych, ale może być ich około 1.000. Nietknętych pozostało kilkanaście, tych z dachem z blachą.



Désolation, patrzymy i niedowierzamy. Co człowiek może uczynić drugiemu. Przecież nie ma tu do czego wracać. Spotykamy dwóch mężczyzn, którzy nieśmiało wychodzą z traw, widzą nasz biały samochód i nabierają odwagi. To z misji… Przechodzimy między zgliszczami domów. Tu spalona maszyna do szycia, tam młyn do kukurydzy i manioku, jeszcze w kilku domach tli się ogień. Spotykamy też kilka kobiet, które witają się z nami serdecznie. Od tygodnia nie pojawił się nikt na drodze.







Postanawiamy jechać jeszcze kilkanaście km do następnej wioski, do Herba, która została spalona we wrześniu. Znów pusto, a przecież to droga na Bozoum, w kierunku stolicy Bangui. W Herba widać kilka osób. Na początku wioski łapiemy gumę, powietrze schodzi szybko. Zatrzymujemy się. Po chwili są przy nas ludzie, ale uzbrojeni. Witamy się, rozpoznają nas, podajemy sobie ręce. To miejscowi z samoobrony, niektórzy z Antibalaka (maczetowcy). Każdy z nich ma strzelbę własnej produkcji. Ale naboi nie mają za wiele. Niektórzy pod wpływem silnych lekarstw eskcytujących (yoro ti kodro, blindage). Niektórzy mają po kilkanascie lat. Zmieniamy koło, i rozmawiamy o ich wiosce, ich sytuacji. Żyją w strachu, że Seleka przyjdzie w odwecie jeszcze raz spalić wioskę i zabije wszystkich. Mówimy, że przemocą nic się nie osiągnie, dobrze jest bronić siebie, swoją rodzinę, ale nie uciekając się do zabijania niewinnych. Nie można w nieskończoność prowadziś „logiki przstępstw” „On mi, ja jemu, oni nam, my im”, i tak w kółko. A i tak w końcu płacą cywile i ich domostwa…
Wracamy do Ngoutere i tam spotykamy już więcej ludzi, około 20-tu. Słyszeli o naszym przyjeździe i wyszli z buszu. Spotykamy katechistę, szefa wioski, kilku młodych, kobiety, rozmawiamy, dajemy im zeszyty i długopisy, aby zrobili jak najszybciej spis ludzi i spis spalonych domów. Mając coś konkretnego w ręku, można starać się o jakąś pomoc. Na ich twarzach pojawia się nadzieja, radość. Ktoś o nich pamięta. Jest już południe, wracamy do Bocaranga. Drugi raz łapiemy gumę. Jak to miło leżeć pod samochodem na kamienistej drodze....



Pozostało 8 km do domu. Na nierównej powieżchni udaje się po godzinie zmienić koło. Do misji docieramy przed 16-tą. Przygotowanie do niedzieli, Niedzieli Radości, ale czy dla wszystkich…

Robert

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tyle, tyle lat, ale może coś się zmieni...

Pozdrawiam